Nie mogę strzymać się od tego, by nie opisać swych szalonych przygód podczas weekendu..
Wszystko rozpoczęło się od tego, że na pracy podczas wolnej chwilki stworzyłam trójzwrotkę:
Po co poskramiać swoje ambicje?
Czemu nie złamać wszystkie tradycje?
Czemu nie unieść się chociaż trochę wyżej,
Po co hamować, trzeba być do celu bliżej.
Czemu nie brać od życia wszystko co ono daje?
Czemu nie omijać wszystko co na drodze wstaje?
Boimy się niezrozumienia, czegoś nieznanego,
Gdzie jest kres rutyny i początek czegoś nowego...
Strasznie stracić znajomy grunt, który mamy
A może w sumie zupełnie nic nie posiadamy?
Może lepiej łebsko o ścianę pobić
Niż na miejscu truchleć i niczego nie robić?
Nic dziwnego,że mysli zawarte w mini wierszu zaczęły się urzeczywistniać, tzn. wieczorem napisałam list motywacyjny i razem z CV wysłałam na interesujące mnie miejsce pracy. Tym razem, w sumie już od dłuższego czasu, myslę o pracy w sferze logistyki. Nie wiem czy to napewno jest to, czego pragnę, ale jak to w książce wieków jest napisane(pomimo mojej areligijnosci - czasami można tam spotkać dosć dobrych mysli):"Szukajcie, a znajdziecie...albowiek każdy..kto szuka, znajduje".
Więc, już myslałam, że spokojnie - nawet w domu - spędzę wieczór piątkowy. Oczywiscie się myliłam. Spotkałam się z kolesiami z Lipówki. Tak dawno ich nie widziałam i tak przyjemnie było wspomnieć stare czasy. Byli: Saszka, Paweł, Ernest, Romek z dziewczyną, Witalik, no i jasne siedzielimy u Anżeły.Pewnie,że zachciało się nam przygód: o noszeniu się po miescie z muzyką i spiewaniu głosniej mego Alpinu, dragowaniu się już milczę, sesns w tym,że jakos wesoło dotarlismy do klubu. Chłopaki zaproponowali do Propaganda Pub. Tak jak ja tam nie byłam, to chciałam zobaczyć, czym ten klub oddycha.I szczerze mówiąc ten oddech nie jest czysty, przyjemny, orzeźwiający i mile dźwięczący. Tzn. muzyka - club mix, w sumie tańczyć tylko w tranzie (alkoholowym lub narkotykowym; jak to większosć tam i robiła), miejsca dostatecznie, publiki mało (i odrażająca - lub nastolatki, lub niejasne kompanie w składzie: chłopcy, chłopcy i tylko chłopcy :), no i napewno mężczyźni w wieku (jak bez nich)). Co mi się spodobało: DJ dosć niezły, gdy poprosiłasm go cos z rosyjskiego repertuaru, chętnie zagrał. W sumie nawet w takich warunkach fajnie sobie potańczylismy. Do domu wróciłam o 5.00, jasne do uniwerku nie wstanie byłam wstać.:)
W subotę postanowiłam trochę odpocząć, byłam w domku, wieczorem przyjemnie konsumowałam w Submarinie picę z przyjacielem, gdy raptem zadzwonił telefon (ostatnio to nie tylko srodek komunukacyjny(informacyjny), ale kawałek różnego składu elementów chemicznych, który jest przyczyną bardzo różnych emocji). Zadźwięczała szalona mysl: jedziemy na morze (był wieczor 21,00). Chwila ciszy.Mnóstwo mysli w głowie. Jeszcze jeden odebrany przez przyjaciela telefon i ogólna decyzja : Jedziemy do RYGI!!! Szalona mysl, w sumie jak i moje życie.Takim sposobem o 22,30 wyjechalismy z Wilna w kierunku Rygi. Oj, droga była wesoła :) było 4 chłopców daleko nie z pustymi rękami i z superowym humorem i super muzyka:)Na początku za sterem byłam ja (przejechałam 300km z 900 :)(tyle wycierpiała moja Renault)). Bajery rozpoczęły się od tej chwili, gdy na granicy łotewskiej sprawdził nasze dokumenty szanowny Kaspers :).Dobrze posmielismy się z łotewskiego ubezpieczenia :"BTA apdrošinašama" i nawet wleźlismy na sam napis miasta RIGA. :)
Najlepsze było jak zabłądzilismy się w Rydze szukając centru-starówki, wyjechalismy na jakies zbocza miasta.Starówkę odnaleźlismy - jest czarująca, a mosty - ex, o nich milczę...Istne cuda :) Na drogach nie transport a chaos: tramwaje, trolejbusy, autobusy, samochody :) Na tramwaju nawet zdołalimy jeden przystanek podjechać(omówilismy się w dług z kierowniczką tramwaju) :) Potem postanowilismy zjeździć na morze. Do Jurmaly 11km, my potrafilismy tak nabłądzić szukając morza, że nakręcilismy 100 km :) ale ostatecznie nawet pokręcilismy słoneczka na plaży, a ja byłam w tranzie euforii stojąc na brzegu morza i słuchając szumu fal...
Nie mniej ciekawa była podróż do domu :) Stacje benzynowe w nocy nie pracują i zalać paliwa i cos zjesc w łotwie jest niemożliwie :) ostatecznie jedną znaleźlismy, ale kanapki taki mieli zapach, że wszyscy zgodzilismy się że zapach skarpet jest lepszy :) Po drodze zajechalismy w Kedainiai...Ale miasteczko...Byłam w takim przyjemnym szoku: tak czysto i ładnie, taki porządek, takie sliczne :) Powiedziałam, na pewno jeszcze tam wrócę wszystko obejrzeć. Zjedlismy w Kedainiai pyszny obiad i o 15,00, nakręciwszy 900km wrócilismy do domu...Przyznaję sie o 16,00 poszłam spać, wstałam następnego dnia o 7,00 :))))
2007 m. gruodžio 17 d., pirmadienis
Užsisakykite:
Rašyti komentarus (Atom)
Komentarų nėra:
Rašyti komentarą